środa, 3 sierpnia 2016

Futurystyczna dama w opałach, czyli 'Cress' Marissa Meyer

Tak, znowu przemieniam się w nastolatkę. Nic nie poradzę, że tak na mnie działają książki autorstwa Marissy Meyer :D Na dodatek dowiedziałam się właśnie, że w przyszłym roku wydawnictwo Papierowy Księżyc ma zamiar wydać całą Sagę Księżycową, więc będziecie mogli poczytać je po polsku!

*Cress*
Marissa Meyer

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* Cress
*Gatunek:* dziecięca, młodzieżowa
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #3 Sagi Księżycowej
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 550
*Wydawnictwo:* Puffin Books

"Her heart twisted. "Captain?"
He [Thorne] perked up. "Yeah?"
(...)"Do you think it was destiny that brought us together?"
He squinted and, after a thoughtful moment, shook his head."No. I'm pretty sure it was Cinder".
"
*Krótko o fabule:*
kontynuacja Cinder i Scarlet


*Moja ocena:*
W marcu tego roku pisałam Wam o moich odczuciach na temat Scarlet. Tylko kwestią czasu było sięgnięcie po kontynuację. Szczerze powiedziawszy próbowałam to zrobić podczas trwania semestru, ale wtedy ogrom obowiązków nie pozwolił mi skupić się dostatecznie na lekturze w języku angielskim. Tym razem czytanie skończyłam w ciągu trzech dni.
Nie wiem jak to Marissa Meyer robi, ale prostymi środkami potrafi zaciekawić czytelnika. Tak, znowu to powtórzę - to nie jest górnolotna literatura. Raczej pisana jest dla ogólnej rozrywki dla nastolatek, ale tutaj poszło coś nie tak, bo ja nastolatką nie jestem już od jakichś pięciu lat. A nadal piszczałam, krzyczałam, śmiałam się i płakałam podczas lektury. Mam nadzieję, że to nie menopauza.
Podejrzewam, że moja recenzja nie wniesie wiele ponad to, co pisałam o dwóch pierwszych częściach. Mogę Was jednak zapewnić, że akcja nie zwalnia, a nawet wciąż prze do przodu. Nie ma zbędnego naciągania fabuły i niepotrzebnych scen. Widać, że autorka ma pomysł jak ma się akcja toczyć i konsekwentnie trzyma się swojej wizji.
Podobało mi się, że tym razem więcej uwagi zostało poświęcone Lunarom. Już sam fakt, że główna bohaterka pochodzi z Luny miał na to wpływ. Oprócz tego przyjrzymy się bliżej pracy osób najbliższych królowej, dowiemy się trochę więcej na temat epidemii letumosiss i ogólnie świat przedstawiony ponownie trochę się rozrośnie. Tak jak w ostatnim tomie wiele wydarzeń miało miejsce we Francji, tak teraz przeniesiemy się na pustynie Afryki.
Każda część ma ze sobą punkty wspólne, które dotyczą przede wszystkim wątku miłosnego. Po prostu zawsze główna, tytułowa bohaterka przeżywa jakieś zauroczenie. Normalnie psioczyłabym na ten zabieg i książkę krytykowała. Jednak pani Meyer rzuciła na mnie jakiś urok i ja shipuję. Tak. JA! Też nie wierzę, ale te wszystkie pary nie mogłyby być bardziej sympatyczne po prostu!
źródło
 Przejdźmy do bohaterów. Tym razem w tytułowej roli występuje całkiem nieszablonowa postać. Nie jest może silną kobietą ani nie ma postaci długonogiej modelki, ale wyróżnia się czymś konkretnym - jest świetną programistką. To na pewno idealne dopełnienie drużyny, która uformowała się już na statku kosmicznym. Na dodatek Cress jest nieśmiała i ma problem z zachowaniem wśród ludzi - pewnie dlatego, że do tej pory była zamknięta na satelicie zawieszonej gdzieś pomiędzy Ziemią a Księżycem. Jeżeli jeszcze się nie domyśliliście to spieszę z wyjaśnieniem - tak, Cress to odpowiednik Roszpunki. Przyznam, że ze wszystkich bajek, na których wzorowała się autorka to Roszpunkę najbardziej lubiłam jako dzieciak. I tym bardziej się cieszę, że pani Meyer skupiła się akurat na tych fragmentach tej baśni. Thorne wzbudził moją sympatię już pod koniec Scarlet. Tym bardziej się ucieszyłam, że dostaliśmy go w tym tomie tak dużo. Jest zdecydowanie moją ulubioną męską postacią z Sagi Księżycowej. Bez jego sarkastycznych odpowiedzi książka by wiele straciła.
Co do wątków miłosnych, to teraz autorka prowadzi już trzy - każdy z jednej książki. Oczywiście najwięcej dostajemy Cress, a o dwóch kolejnych tylko wspomina (swoją drogą świetnie pozbyła się jednego z bohaterów, żeby nie musieć ciągnąć ich wątku miłosnego i skupić się na Cress!). Para z tej książki znowu wyszła jej świetnie, a ich relacja ponownie bardzo różni się od poprzednich.
Jednak ja przepadłam w dwóch ostatnich rozdziałach. Ło matko jedyna, to ta para jednak pochłonęła moje zdrowe zmysły i tak przeżywałam ich sceny, że nie mogłam oddychać. Ale ze mnie dzieciak, nie wierzę!
Jeżeli boicie się, że nie dacie rady przeczytać tego po angielsku to przestańcie. To była moja pierwsza książka w obcym języku i jest naprawdę łatwo. Początkowo panikowałam i sprawdzałam każde nieznane słowo w słowniku, a później fabuła porwała mnie na tyle, że po prostu widziałam wszystko oczami wyobraźni. Co prawda, lepiej by było gdybyśmy mogli przeczytać je po polsku, ale po co kontynuować wydawanie serii, prawda Wydawnictwo Egmont? Nieładnie! Na szczęście Papierowy Księżyc przybył z wybawieniem.
I znowu napiszę - polecam przede wszystkim fanom młodzieżowego fantasy/s-fi. Jednak nie ograniczajcie się i jeżeli jesteście starsi też możecie dać im szansę. Musicie mi wierzyć na słowo, że ta historia wciąga, zadziwia, pochłania. I nie da się nie pokochać tych bohaterów. I nie chcę czytać Winter, bo to będzie znaczyło, że to już koniec. A ja nie chcę kończyć.

Bosz. Zachowuję się jak nastolatka. E tam, lecę czytać Winter!

Moja ocena: 9/10

Wyzwania:
http://bohater-fikcyjny.blogspot.com/2015/12/31-wyzwanie-czytelnicze-2016-konkurs.html

 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka