niedziela, 16 lipca 2017

Przygodowa fabuła z magiczną, poetycką otoczką - „Lśnij, morze Edenu” Andrés Ibáñez

Na początku zaznaczam, że m.in. tę książkę możecie wygrać w konkursie - wystarczy się zgłosić i mieć szczęście w losowaniu. Zapraszam serdecznie TUTAJ.


*Lśnij, morze Edenu*
Andrés Ibáñez

*Język oryginalny:* hiszpański
*Tytuł oryginału:* Brilla, mar del Edén
*Gatunek:* literatura piękna
*Forma:* powieść
*Rok pierwszego wydania:* 2017
*Liczba stron:* 816
*Wydawnictwo:* REBIS
Najchętniej bym ją przytulił i prosił, błagał, by mnie pokochała, by dała mi trochę miłości, choćby tylko odrobinę. Tyle że nie da się nikogo prosić o miłość, akurat o miłość się nie da. Można prosić o cokolwiek: o pieniądze, jedzenie, dom, opiekę, o życie albo nawet o śmierć, ale nie można prosić o miłość, bez względu na to, jak bardzo się jej potrzebuje.
*Krótko o fabule:*
Lecący z Los Angeles do Singapuru samolot pasażerski rozbija się pośrodku Pacyfiku, a dziewięćdziesięcioro pozostałych przy życiu rozbitków trafia na z pozoru bezludną rajską wyspę, gdzie na pozbawionych kontaktu ze światem zewnętrznym nieszczęśników czyhają najprzeróżniejsze tajemnicze niebezpieczeństwa. Wśród ocalałych są przedstawiciele różnych narodów, zawodów i stanów. Narratorem opowieści jest hiszpański kompozytor Juan Barbarín, zamieszkały w Stanach Zjednoczonych miłośnik muzyki romantycznej i kobiet. Autor w mistrzowski sposób snuje opowieść o świecie pogrążonym w kryzysie i proponuje nową ścieżkę, która rodzi się z muzyki i milczenia.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Pierwsze spojrzenie na książkę wystarczyło, żebym zainteresowała się tym tytułem. Pomijając już przyciągającą wzrok grafikę, informacja od wydawcy, że to będzie taki miks Burzy Szekspira, Władcy much Goldinga i serialu Zagubieni sprawiła, że zapragnęłam ją przeczytać. Może mam tak jak autor, Andrés Ibáñez, że bezludne wyspy po prostu mnie fascynują, bo każdy z tamtych tytułów wywoływał we mnie spore emocje. Bo gdzie najlepiej poznać tajniki ludzkiego zachowania niż w sytuacjach kryzysowych, kiedy człowiek zostaje wyrwany ze swojej strefy komfortu i przeniesiony z grupą przeróżnych charakterów w swoistą dżunglę, gdzie czai się mnóstwo tajemnic? 
Andrés Ibáñez urodził się w Madrycie, w 1961. Jest poetą, pisarzem (napisał swoją wersję Don Kichota, kiedy miał pięć lat!), pianistą jazzowym. Podczas pobytu w Nowym Jorku tworzył również sztuki teatralne. Uwielbia opowieści o bezludnych wyspach. Uważa, że książki nie służą do uczenia nas, a raczej do doświadczania czegoś, przeżywania.
Muszę przyznać, że mnie udało się przeżyć taką przygodę podczas czytania Lśnij, morze Edenu. To prawdziwa cegiełka, a ja przez cały okres czytania czułam się trochę jak w rollercoasterze. Były momenty, w których powieść trzymała w garści całą uwagę, kiedy po prostu spijałam każde słowo napisane przez Ibáñeza. Ale znalazły się też fragmenty lekko irytujące bądź przegadane i rozwleczone. Po wszystkim mogę jednak oświadczyć - warto się z nią zapoznać.
Rozpocznę może od tej gorszej strony książki. Tak, bywa ona chwilami przeciągnięta, szczególnie jest to zauważalne w drugiej części powieści. Wydaje mi się, że autor momentami przeszarżował z tą metafizyką, nawiązaniami do mistycyzmu i religii Dalekiego Wschodu. Wiem, że to był jego wybór, żeby ukazać właśnie tę ideologię i zgadzam się z tym, że pasuje ona do fabuły, ale sposób w którym podaje nam pewne rozwiązania był moim zdaniem przesadzony. Trudno też nie wspomnieć o bardzo dosadnym „inspirowaniu się” wymienionymi na okładce tytułami. Chwilami można odnieść wrażenie, że autor wręcz plagiatuje znane nam historie.
Po tym akapicie można wnosić, że książka nie przypadła mi do gustu, a jest wręcz przeciwnie. Uważam, że to wspaniała lektura, która nie uchowała się przed kilkoma wadami, ale przy tej objętości jak najbardziej to wybaczam. Szczególnie, że tak wiele stron nadrobiło te wpadki z nawiązką, angażując mnie tak bardzo w tę historię. W tym miejscu wypada usprawiedliwić trochę jedną z wad, czyli to plagiatowanie. Na początku można odnieść takie wrażenie, szczególnie w kontekście serialu Zagubieni. Wśród bohaterów mamy m.in. Wade'a, który odkąd przybył na wyspę odzyskał czucie w nogach. Brzmi znajomo? A to nie wszystko, bo w Lśnij, morze Edenu znajdziemy mnóstwo sytuacji niemal żywcem wyjętych z serialu. Okazuje się, że autor nie tylko się inspirował, a raczej czerpał ze znanych nam tytułów, podebrał bohaterów i wrzucił ich później do jednego wielkiego wora, jakim jest ta wyspa. Wyspa, będąca niejako również bohaterem powieści, prawie-żywym organizmem, który jednym daje, drugim odbiera, a przede wszystkim daje szansę. Szansę na poprawę, na znalezienie prawdziwego znaczenia szczęścia oraz tego, co nas napędza i sprawia, że chce się żyć.
źródło
W kwestii bohaterów mamy więc tutaj całą gamę przeróżnych charakterów. Wielu z nich możemy kojarzyć z popkultury, jak bohaterowie serialu Zagubieni czy doktor Manhattan z komiksu Strażnicy, ale spotkamy również takich, którzy są postaciami historycznymi, jak Anton Bruckner (austriacki kompozytor) czy Shōkō Asahara (założyciel sekty religijnej Aum Shinrikyō). Naszym narratorem natomiast będzie Juan Barbarin, hiszpański kompozytor, miłośnik muzyki romantycznej i kobiet. Jest to wspaniały przewodnik po świecie przedstawionym, człowiek, który szybko nawiązuje kontakty, często słucha życiowych historii rozbitków i bierze udział we wszystkich ważnych wydarzeniach. Finalnie okazuje się bardzo ważny w kontekście prób wydostania się z wyspy. 
Trudno jest tutaj opowiedzieć o wszystkich bohaterach, ponieważ jest ich naprawdę cała masa. Warto jednak wspomnieć, że pojawia się kilka takich długich rozdziałów-opowiadań, dotyczących przeszłości poszczególnych postaci. I to były naprawdę świetne, niesamowicie wciągające historie. Nawet nie wiem, która zrobiła na mnie największe wrażenie, ale postawię na tę, dotyczącą Meksykanki - Xóchitl. Poruszająca, zaskakująca i przepełniona akcją. 
Książka jednak zapadnie mi w pamięci przede wszystkim ze względu na magiczny styl autora. Niektórzy mogą stwierdzić, że to podchodzi już pod grafomanię i czyste lanie wody, a ja powiem: geniusz. To właśnie dzięki temu jak książka została napisana mogłam się przenieść na wyspę i przeżywać rozterki każdego z bohaterów. A nawet był to taki impuls do zastanowienia się nad tym, co otacza i mnie. Nad tym, co wyspa mogłaby zrobić z moim życiem - dałaby coś czy odebrała? 
Nigdy bym nie pomyślała, że opis jakiejś postaci na dwie strony może tak mnie zafascynować. Ale to jak autor wymieniał elementy charakteru Christiny spijałam z zachwytem, mimo tego, że były to bardzo przyziemne informacje (fragment zaczyna się od „Christina bardzo lubiła kwiaty i kolorowe przedmioty ze szkła, urocze drobiazgi, figurki, portmonetki... Lubiła też słodycze, nie tylko typowe madryckie fiołki czy żelki, lecz także lizaki Chupa Chups i inne.”, str.251). W takich momentach stwierdzałam z czystym sumieniem, że mam do czynienia ze swoistym pisarzem-czarodziejem.
Jeżeli już wspomniałam postać Christiny to muszę pochwalić wątek miłosny. Z założenia miał to być kolejny z wielu wątków, a stał się niemal główną osią fabuły. To prawda, że pojawia się w treści dość sporadycznie, ale to jakby on jest motorem napędowym poczynań głównego bohatera i prowadzi do wielkiego finału. A rozpisany jest zgrabnie i wiarygodnie, z nutką dramatyzmu, która porwała moje serce, a zarazem bez zbędnego sentymentalizmu.
Zazwyczaj nie skupiam się na elementach estetycznych, ale w tym przypadku trudno przejść obojętnie obok okładki książki, którą narysował sam autor. Idealnie koresponduje z treścią powieści. Jeżeli więc patrząc na nią macie wrażenie, że to jakiś dziwaczny zlepek różnych postaci, to możecie być pewni, że właśnie to otrzymacie w środku. Oprócz postaci z Zagubionych, spogląda z niej także Anton Bruckner, doktor Manhattan, Shōkō Asahara i Robert Bolano. Na pierwszym planie natomiast ważna część historii czyli kobieta, jak ją Bóg stworzył. Tak, w książce sporo jest erotyzmu, w końcu nasz główny bohater kobiety uwielbia i podziwia ich piękno. Zresztą lektura w ogóle przeznaczona jest dla osób dorosłych (zachowania mieszkańców wyspy są pełne bestialskiej brutalności).
Kończąc, mogę tylko powiedzieć, że Lśnij, morze Edenu to na pewno powieść, którą będę pamiętać na długo. Ta hiszpańska eksplozja okazała się wspaniałą przygodą, a Ibáñez osiągnął swój cel i stworzył pełnoprawną fabułę połączoną z otoczką poezji. Mimo kilku rozwleczonych momentów, uważam że warto się z nią zapoznać. A ja dzięki autorowi zasłuchuję się w Brucknerze i szukam książek autorstwa Bolano!

Moja ocena: 8/10

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

Wywiad z autorem

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka