czwartek, 23 lutego 2017

#KącikAliny - Słownik miłości, czyli „The Lover's Dictionary” David Levithan

Luty to miesiąc, który głównie kojarzy mi się z Walentynkami i Tłustym Czwartkiem. I choć jedno z tych świąt obchodzę z pompą, to drugie zazwyczaj mija prawie niezauważone. W tym roku udało mi się spędzić Święto Zakochanych z dobrą książką, która temat miłości przedstawia w niesztampowej formie. 

*The Lover's Dictionary*
David Levithan

*Język oryginalny:* angielski
*Tytuł oryginału:* The Lover's Dictionary 
*Gatunek:* powieść eksperymentalna
*Forma:* powieść - słownik
*Rok pierwszego wydania:* 2010
*Liczba stron:* 211
*Wydawnictwo:* Fourth Estate
"Does every "I love you" deserve an "I love you too"? Does every kiss deserve a kiss back? Does every night deserve to be spent on a lover?"
*Krótko o fabule:*
In 185 snapshot moments The Lover's Dictionary tells the story of a love affair between two people in New York. Moving, funny, heart-breaking and life-affirming, it is a story that anyone who has ever fallen in love will recognise.
                                                                                                                          - opis wydawcy

*Moja ocena:*
David Levithan - autor powieści młodzieżowych - w interesujący sposób traktuje temat miłości w swojej książce The Lover's Dictionary. Tworzy on słownik, w którym definicje słów to krótkie opowieści dotyczące podanych wcześniej wyrazów. Nigdy nie poznajemy imion głównych bohaterów, ale czytając ich historie czujemy się częścią ich związku. Każda z tych krótkich opowieści pisana jest przez mężczyznę, który zwraca się bezpośrednio do swojej dziewczyny, co sprawia, że niektóre definicje przypominają niemal listy. Mamy jednak wiele wpisów, które mają tylko jedno zdanie zawierające przemyślenia narratora. Jednak to co najbardziej zachęca to cała gama uczuć rozbrzmiewająca od pierwszej strony do ostatniej. Levithan ukazuje nam miłość nie tylko jako uczucie uniesienia i radości, ale też smutku i zranienia. Ponieważ definicje nie są uporządkowane chronologicznie, smutne wydarzenia przeplatają się z tymi radosnymi. Towarzyszymy bohaterom na ich pierwszej randce - pełnej nadziei i podekscytowania; jesteśmy z nimi kiedy pada propozycja wspólnego mieszkania; wspieramy ich kiedy tracą bliskie sobie osoby; śmiejemy się, gdy podczas kłótni padają niedorzeczne określenia. Każdy wpis jest zadziwiająco prawdziwy i sprawia, że myślimy o naszych osobistych miłostkach.
"only, adj
That's the dilemma, isn't it? When you're single, there's the sadness and joy of only me. And when you're paired, there's the sadness and joy of only you."


Jednak dla wielu przeprawa przez tą książkę może okazać się zbyt trudna. Ciągłe przeskoki do całkowicie różniących się od siebie wydarzeń sprawiają, że czasami możemy się zagubić, a forma z czasem może się po prostu znudzić. Sama historia, którą oferuje Levithan jest dość oklepana i powtarzająca się w wielu filmach i książkach. Dla mnie jednak była to świetna książka na walentynkowy wieczór - jako antyfanka wychodzących ostatnimi czasy romansów, dokonałam właściwego wyboru czytając te krótkie wpisy dotyczące miłości.

The Lover's Dictionary to słownik, który może nas zachwycić i nauczyć tak ciężkiego, języka miłości. 

Zaintrygowani? Może chcielibyście, żeby książkę wydano w Polsce?

niedziela, 19 lutego 2017

Nauczyciel na tropie, czyli opinia o serialu „Belfer”

Można powiedzieć, że ostatni rok był naprawdę dobry dla polskiego serialowego świata. Zazwyczaj zalewani jesteśmy papką na tematy damsko-męskie, ze słabo rozpisanymi postaciami i oczywiście zagranymi przez wciąż te same gęby aktorów (swoją drogą emitowane przez polską telewizję w najbardziej dogodnych porach). W tym roku jednak trochę się działo, a ja od jakiegoś czasu słyszałam bardzo dużo pozytywnych opinii na temat dwóch tytułów - Belfra oraz Artystów. O tym drugim będzie w swoim czasie, a dzisiaj kilka słów na temat produkcji Canal +. 
Belfer to historia Pawła Zawadzkiego (Maciej Stuhr), który przyjeżdża objąć stanowisko nauczyciela języka polskiego w małej miejscowości - Dobrowicach. Tak się akurat składa, że w tym czasie doszło tam do morderstwa uczennicy liceum, Asi Zalewskiej (Katarzyna Sawczuk). Zawadzki zaczyna prowadzić śledztwo na własną rękę.
Serial mnie po prostu rozczarował. Możliwe, że przez te wszechobecne zachwyty nad produkcją Canal+ nastawiłam się na naprawdę wciągającą historię, umiejscowioną w polskich realiach, ale czerpiącą z najlepszych zagranicznych seriali kryminalnych. Niestety, twórcy chcieli „za bardzo”, przez co wiele aspektów Belfra po prostu mi zgrzytało.
Przede wszystkim brakowało mi porządnie rozpisanych postaci i naturalnych dialogów. Scenarzyści się nie postarali i w naprawdę wielu miejscach wieje na kilometry sztucznością, postaciami zrobionymi na pokaz. Najlepszym przykładem jest Johnny, którego gra Sebastian Fabijański. Jego postać zajmuje się szemranymi sprawami, na posyłki ma dwóch pomagierów, jeździ klimatyczną furą, pali papierosy, wciąż nosi okulary przeciwsłoneczne (aviatorki, a jakże inaczej!), do tego na grzbiecie czarna skóra i specyficzny sposób wysławiania, typowego badboya. Schematyczne do bólu, na dodatek cały wątek mafijny wydaje się naciągany i mnie po prostu nudził.
Całości broni fabuła, która jednak potrafi zaciekawić. Widz chce się dowiedzieć co stało się z Asią Zalewską i przyjmuje różne scenariusze finału, stara domyślić się kto stoi za zbrodnią. Niestety, zaserwowane rozwiązania, są na tyle nieprzyswajalne, że ostatnie odcinki oglądaliśmy już na przyspieszeniu, tylko żeby poznać finał. A i ten rozczarował. Osoby, która niejako stała za całą sprawą, domyśliłam się dość wcześnie, a sama relacja z wydarzeń poprzedzających zbrodnię jakaś taka sklecona na szybko, bez większych zaskoczeń.
Po przeczytaniu obsady serialu można pokiwać głową z uznaniem - mnóstwo tam głośnych polskich nazwisk, z Maciejem Stuhrem na czele. Oprócz tego doszukałam się kilku aktorów, których osobiście bardzo cenię, m.in. Helena Sujecka czy Piotr Głowacki. W Belfrze jednak nikt nie robi na mnie wrażenia. Starzy wyjadacze grają co najwyżej poprawnie, żaden z aktorów nie przyciąga uwagi na dłużej (winię tutaj trochę scenariusz i sposób wykreowania postaci). Niestety, największym problemem była dla mnie cała młodzież, na którą samo patrzenie potrafiło rozboleć. Wydawało mi się, że twórcy dawno nie byli w żadnej szkole - każdy z bohaterów był przerysowany. I tak też grali młodzi aktorzy, na siłę starając się eksponować masę emocji, co dawało efekt sztucznych, papierowych bohaterów, w których nikt tak naprawdę nie uwierzy. I serio, WSZYSCY teraz palą papierosy? Mała rzecz, a boli.
Podsumować to mogę w jeden sposób - jeżeli ktoś szuka lepszej wersji serialów znanych z ramówki TVNu, to Belfer będzie dobrym wyborem. To na pewno produkcja lepsza niż Ojciec Mateusz ale czy zasługuje na tyle pochwał (serio, ocena 8.1 na filmwebie?!)? Moim zdaniem nie. I za kolejne sezony podziękuję, nie skorzystam, bo szkoda mojego czasu.

Moja ocena: 4-/10

wtorek, 14 lutego 2017

Podział na równych i równiejszych - „Evna” Siri Pettersen




*Evna*
Siri Pettersen

*Język oryginalny:* norweski
*Tytuł oryginału:* Evna
*Gatunek:* fantasy
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #3 trylogii Krucze Pierścienie
*Rok pierwszego wydania:* 2015
*Liczba stron:* 520
*Wydawnictwo:* REBIS
Na tym właśnie polegał problem z istotami. Wszystkimi. Ze wszystkich światów. Nie naprawiały. Potrafiły tylko niszczyć.
*Krótko o fabule:*
Hirka przygotowuje się na spotkanie z rodziną panującą w zimnym, zhierarchizowanym świecie, który gardzi jakąkolwiek słabością. Niechętnie akceptuje swój los w nadziei, że dzięki temu uratuje Rimego, a krainy Ym będą bezpieczne. Jednak martwo urodzonych dręczy niezaspokojony głód Evny i Hirka uświadamia sobie, że wojna, którą pragnęła powstrzymać, jest nieunikniona. I tak staje wobec wyzwania dla wszystkiego, w co wierzyła i o co walczyła. 
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Zauważyłam, że wyjątkowo trudno jest mi się zabrać do tej recenzji. Przyczyną zapewne jest fakt, że po jej napisaniu to będzie niejako koniec mojej przygody z bohaterami, których tak polubiłam i nie chciałabym opuszczać.
Trylogia Kruczych Pierścieni nie zbiera laurów popularności w Polsce - a szkoda. Jej autorka, Siri Pettersen, wydaje się naprawdę miłą osóbką, co widać po utrzymywanym stałym kontakcie z fanami na mediach społecznościowych. Wzięła sobie na warsztat historię miejscami schematyczną, dość trudną w kwestiach logistycznych (przede wszystkim w Zgniliźnie, poprzez świat, w którym dzieje się akcja), z wątkiem romantycznym oraz nastoletnimi bohaterami, i napisała książkę dla młodzieży, w której rozkochają się również starsi czytelnicy. A wszystko dzięki temu, że potrafiła znaleźć tak potrzebną w tym gatunku równowagę.
Siri Pettersen nie boi się wyzwań, więc nie kreuje jednego świata przedstawionego, ale aż trzy. Tak, tyle ile tomów, tyle nowych miejsc poznamy. Sam wątek podróży między światami wydaje się dość poważnie eksploatowany w literaturze, ale autorce udaje się znaleźć złoty środek, dzięki któremu wciąż uważamy to zagranie za oryginalne. Trzeba też przyznać, że miała odwagę skomentować kilka spraw, będących problemami współczesnego świata, wciąż utrzymując się w klimacie swoich książek. Walka o władzę, chciwość, podziały wśród ludzi na grupy społeczne, które determinują Twoją przyszłość - to wszystko znamy ze swojego otoczenia, a znajdziemy również w trylogii, ze szczególnym naciskiem na tom trzeci, Evnę
Wydaje mi się, że to jest największy plus tej trylogii. Autorka nie stara się wykreować idealnych wydarzeń, miejsc i bohaterów - woli skupić się na przeniesieniu znanych zachowań i otoczenia do swojego świata przedstawionego. Dzięki temu łatwo jest polubić bohaterów i uwierzyć w nich, to nie są kolejne papierowe, idealne postacie, a pełnokrwiste charaktery. 
Ze wszystkich trzech światów, które prezentuje nam autorka, ten z trzeciej części zrobił na mnie największe wrażenie. Mimo że we wcześniejszych tomach mogliśmy poznać kilka informacji na jego temat, wciąż zadziwiały mnie kolejne aspekty krainy potwornego ludu Umpiri. Miasta skute lodem, otwarte przestrzenie, domy budowane w niebezpiecznych miejscach, tylko żeby pokazać, że ich gatunek niczego się nie obawia. I w tym wszystkim Hirka, która ponownie starała się dopasować, ale wciąż pozostawała sobą. 
Evna skupia się na wątku, który rozpoczął się już w drugiej części, czyli poszukiwaniu przez Hirkę swoich korzeni, swojego dziedzictwa. W książce poruszony zostanie temat rodziny i tego, na ile ważne są więzy krwi, a na ile uczucie wiążące bliskich.
Jeżeli chodzi o bohaterów, to znowu jestem usatysfakcjonowana. Hirka nie użala się nad sobą (chociaż ma do tego powody), podejmuje świadome, trudne decyzje, a zarazem zawierza swojemu instynktowi i potrafi działać pod wpływem chwili. To postać złożona, która w swoim krótkim życiu przebyła już długą drogę ku dojrzałości. Rime wrócił niejako do grona moich ulubieńców, po słabszym epizodzie w Zgniliźnie. Podoba mi się zbudowanie jego postaci jako takiej podpory, która jest silna i solidna na zewnątrz, ale krucha i popękana wewnątrz. Jako para ta dwójka przedstawia się naprawdę imponująco dojrzale, ich relacja jest zawiła, a do wytworzenia chemii nie odwołuje się do niepotrzebnych trójkątów.
Najbardziej podoba mi się chyba to, jak autorka żongluje naszymi uczuciami do poszczególnych bohaterów. Oczernia jednego, żeby za chwilę go wybielić, a później naszego ulubieńca stawia w nienajlepszym świetle. Przez to sylwetka każdej postaci wydaje się tak barwna i wypełniona charakterem. Można się kłócić i debatować, kto tutaj był winny, a kto zasługuje na współczucie.
Minusem wprowadzania kolejnych światów w każdej części jest to, że w odmętach poszczególnych wydarzeń giną nam poznane po drodze postacie drugoplanowe. Autorka stara się co jakiś czas wymienić kojarzone przez nas poboczne nazwisko, ale to wciąż niewiele. Brakowało mi trochę Stefana, który przyciągał uwagę w poprzednim tomie. Tym razem otrzymujemy kilka ciekawych alternatyw, w tym Kolaila czy Skerri, jednak nie poświęca się im wystarczającej liczby stron. Przyznam, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby Evna miała ich trochę więcej.
Trylogia Kruczych Pierścieni zdecydowanie zasługuje na większą uwagę wśród fanów młodzieżowej fantastyki w Polsce. To oryginalna historia, czerpiąca z nordyckiej mitologii, przesycona klimatem Skandynawii, pełna pełnokrwistych bohaterów, do których przywiązujemy się niemal od razu. Przygody to jednak nie wszystko, więc uważniejszy czytelnik doszuka się tam kilku ciekawych wątków, m.in. na temat równości czy oceniania ludzi po pozorach, statusie społecznym i plotkach. Pozostaje mi polecić ją Wam serdecznie i trzymać kciuki, żeby kolejne książki Siri Pettersen ukazywały się w Polsce!

Moja ocena: 8+/10

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu REBIS.

wtorek, 7 lutego 2017

Prawnicy na tropie prawdy - „Kasacja” Remigiusz Mróz



*Kasacja*
Remigiusz Mróz

*Język oryginalny:* polski
*Gatunek:* thriller/sensacja/kryminał
*Forma:* powieść
*Cykl:* część #1 serii o Chyłce i Zordonie
*Rok pierwszego wydania:* 2014
*Liczba stron:* 494
*Wydawnictwo:* CZWARTA STRONA
Gdy Bóg stworzył świat i w pewnym momencie zechciał, by przestępcy mieli jeszcze szansę na lepsze życie, ulepił z gliny prokuratora. Kiedy zmienił zdanie i stwierdził, że powinni ponieść srogą karę, wymyślił dziennikarza śledczego. 
*Krótko o fabule:*
Syn biznesmena zostaje oskarżony o zabicie dwóch osób. Sprawa wydaje się oczywista. Potencjalny winowajca spędza bowiem 10 dni zamknięty w swoim mieszkaniu w towarzystwie ciał zamordowanych osób.
Sprawę prowadzi Joanna Chyłka, pracująca dla bezwzględnej, warszawskiej korporacji. Nieprzebierająca w środkach prawniczka, która zrobi wszystko, by odnieść zwycięstwo w batalii sądowej. Pomaga jej młody, zafascynowany przełożoną, aplikant Kordian Oryński. Czy jednak wspólnie zdołają doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału?
Tymczasem ich klient zdaje się prowadzić własną grę, której reguły zna tylko on sam. Nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą.
Dwoje prawników zostaje wciągniętych w wir manipulacji, który sięga dalej, niż mogliby przypuszczać.
- opis wydawcy

*Moja ocena:*
Tego pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jakiś czas temu Mróz wkradł się do bibliotek tysięcy Polaków i na przekór "chłodnego" nazwiska, rozpalił serca czytelników do czerwoności. Cała masa sprzedanych egzemplarzy i tytuły bestsellerów to najlepsze dowody na tę miłość. 
Remigiusz Mróz swoje dziecięce lata spędził w Opolu, czyli mieście dość mi bliskim. Skończył studia administracyjne w stolicy, a teraz mieszka w małej miejscowości i tworzy. A robi to bardzo płodnie, bo ma niedokończonych około 30 powieści. Na dodatek sam wspomina o tym, że dziennie musi napisać przynajmniej 10-15 stron - nie każdy autor potrafi tak konkretnie określić swoją pracę.
Ile to czasu przekładałam książki Mroza na później! Od czasu kiedy usłyszałam o nim, poprzez zakup Zaginięcia, które okazało się drugim tomem, aż po początek tego roku, kiedy założyłam sobie, że MUSZĘ w końcu go nadrobić. Zrobiłam to w błyskawicznym tempie, naprawdę nie wiem jaką inną książkę czytało mi się ostatnio tak szybko. Inną rzeczą jest fakt, że jakoś oczekiwania względem autora miałam o wiele większe.
Kryminał ten jest po prostu... zwyczajny. Nie mogę powiedzieć, że zanudził mnie na śmierć czy też odrzucił stylem, ale równocześnie nie doznałam tego efektu wow, o którym mówi większość czytelników. Zgodzę się na pewno, że to typowy page-turner (nie mogę znaleźć na to określenie odpowiednika w języku polskim), jednak brakowało mi jakiegoś budowania napięcia i wzbudzania w czytelniku większych emocji. Zazwyczaj są to elementy, których szukam w tym gatunku literackim. Może błędem było rozpoczynanie przygody z tym autorem akurat od thrillera prawniczego, który rządzi się trochę swoimi prawami. Jednak stało się i pierwszego wrażenia już zmienić nie mogę.
źródło
Jeden z najlepszych momentów książki to ścisły początek. Moment, w którym dowiadujemy się, jaką sprawą zajmie się kancelaria i ten, w którym główni bohaterowie spotykają się po raz pierwszy. Brutalne, podwójne morderstwo, a do tego fakt, że oskarżony o morderstwo spędził z ofiarami 10 dni w zamkniętym mieszkaniu, narzucają spore oczekiwania co do rozwiązywania zagadki. Szczególnie, że nasi prawnicy są obrońcami Piotra L. i muszą za wszelką cenę uzyskać najlżejszy wymiar kary. Nie pomaga fakt, że sam oskarżony nie chce współpracować. Moim zdaniem to świetny punkt wyjścia do wciągającego kryminału. Niestety, im dłużej czytałam, tym większe przeżywałam rozczarowania. Wiele rozwiązań było trochę naciąganych bądź po prostu banalnych i przewidywalnych - a to chyba epitety, których chcemy uniknąć w tego typu książkach. 
Wrócę jednak do tego pierwszego spotkania głównych bohaterów. Podobało mi się zarysowanie dwóch tak różnych charakterów, które razem miały stworzyć wybuchowy duet. Kreowanie postaci na zasadzie kontrastów zazwyczaj mnie zadowala i tak było w tym przypadku. Uważam, że Mróz przede wszystkim na tym polu poradził sobie bardzo dobrze. Szczególnie, że cykl ma już sporo części, więc tym ważniejsze jest przywiązanie czytelników do głównych bohaterów. Popsioczyć jednak trochę muszę - czasami czułam, że ich charaktery pokazywane były za bardzo dosadnie. Chyłka wychodziła na zołzę, w której usta wsadzono mnóstwo ciętych ripost i sarkazmu, który w tak dużej dawce czasami wydawał się elementem dorzuconym na siłę, żeby wzbogacić tę postać. Niepotrzebnie, bo Chyłka i tak wypadłaby ciekawie. Na szczęście Kordian jest już rozpisany bardziej konsekwentnie i jest świetną równowagą dla Joanny. 
Nie wiem jeszcze co myśleć o relacjach między dwójką bohaterów. Trudno było mi złapać moment, w którym pojawiła się ta doza sympatii i chęć współpracy. Jednak uważam, że ten duet ma naprawdę spory potencjał i liczę, że Mróz wykorzystuje go w kolejnych tomach.
Zakończenie mnie zadowoliło, bo pojawił się ten twist, na który zazwyczaj czekamy w tego typu książkach. Nie był może najbardziej wymyślny i szokujący, ale zaliczam go do plusów. I tak mówiąc o pozytywach, to na pewno podobał mi się również pomysł z przemyceniem alfabetu Morse'a! 
Podsumowując, Kasacja jest przyjemnym thrillerem prawniczym, który jednak niczym specjalnym mnie nie zachwycił. To na pewno książka, którą czyta się błyskawicznie, z ciekawym duetem bohaterów, dzięki którym kolejne części mogą być kuszące. Zabrakło mi budowania napięcia i większej ilości zaskoczeń podczas czytania. Warto się zapoznać, ale moim zdaniem zachwyty są trochę przesadzone. 
Chyba muszę spróbować jednak z Parabellum - może ta pozycja bardziej trafi w moje gusta?

Moja ocena: 6/10

 
Jaka jest Wasza ulubiona książka Remigiusza Mroza? Zachęcicie mnie jeszcze do jakiegoś tytułu?

czwartek, 2 lutego 2017

Styczniowy magiel filmowy

Assassin's Creed (2016)

Amatorką gry o tym samym tytule nie jestem. Właściwie nic o niej nie wiedziałam, poza tym, że ma mnóstwo fanów i opowiada o przygodach zabójców. Film jednak i tak kusił - fotosy wyglądały interesująco, do tego w obsadzie pojawił się Fassbender i Cotillard.
Dzięki przełomowej technologii Callum Lynch (Michael Fassbender) doświadcza przygód swojego przodka, asasyna Aguilara, żyjącego w XV-wiecznej Hiszpanii. Wkrótce podejmuje walkę z potężnymi templariuszami. 
Na tym filmie, najzwyczajniej w świecie, się wynudziłam. Pierwsza scena zapowiadała coś ciekawego - kostiumy i oddanie klimatu, który zapewne pochodził z gry, były na bardzo wysokim poziomie. Niestety, później fabuła przeniosła się do współczesności i straciła na jakości. Moim zdaniem ta historia po prostu jest za słaba na scenariusz. Postacie, mimo długiego czasu ekranowego, nie zyskują sympatii, przez to, że nie są dobrze rozpisane. Ewolucja ich charakterów odbywa się jakoś nienaturalnie i po prostu w nią nie wierzymy. Aktorsko było poprawnie, ale to nie są jakieś wybitne występy tych aktorów, którzy mają w swoim dorobku wiele wspaniałych ról. Na plus wypada historia dziejąca się w XV-tym wieku oraz jakieś ostatnie 20 minut, kiedy akcja zaczyna się rozkręcać. Polecić mogę tylko fanom Fassbendera, bo jest na co popatrzeć (;)) i tym, którzy znają grę i chcieliby zobaczyć jak sprawdziła się jej fabuła na dużym ekranie.

Moja ocena: 5/10

Crimson Peak. Wzgórze krwi (2015)

Przed seansem nasłuchałam się wielu niepochlebnych recenzji na temat tego filmu, ale i tak zdecydowałam się go zobaczyć. Obsada, reżyser i fotosy skutecznie mnie do tego zachęcały.
Po rodzinnej tragedii młoda pisarka (Mia Wasikowska) trafia do mrocznego domu, którego ściany pamiętają duchy przeszłości, a jej nowy mąż - sir Thomas Sharpe (Tom Hiddleston) nie jest tym, za kogo się podawał.
Niestety, okazało się, że recenzenci mieli racje. Ten film okazał się ładną wydmuszką. Początek był jeszcze obiecujący, ale im dalej zagłębialiśmy się w przedstawioną historię, tym mniej ciekawych elementów można było w niej znaleźć. Przede wszystkim fabuła okazała się przewidywalna, a jej konstrukcja pozostawiała wiele do życzenia. Efekty specjalne nie powaliły, sceny, które miały być straszne, tak naprawdę wypadały śmiesznie. Aktorsko też nikt się nie popisał. Wasikowska z wiecznie przestraszoną miną, a Hiddleston jako posągowy mężczyzna wypadł nudno. Klimat też budowany jakoś na siłę, przez co w ogóle nie poczułam się wciągnięta w seans. Trzeba jednak przyznać, że popisali się spece od charakteryzacji, kostiumów i scenografii. Kadry z tego filmu są przepiękne, mroczne kolory, wiktoriańskie suknie i fraki. To zdecydowanie film, który jest uciechą dla oczu. Jednak wymaganiom jakie miałam do reżysera, zdecydowanie nie sprostał.

Moja ocena: 5/10

Babka (2015)

O filmie usłyszałam dzięki programowi festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Wtedy pierwszy raz natknęłam się na zwiastun, który zachęcił mnie do zainteresowania się tym tytułem.
Elle Reid (Lily Tomlin) rozstała się z dziewczyną, z którą przez długi czas dzieliła życie. I właśnie wtedy w drzwiach jej domu pojawia się Sage (Julia Garner), ciężarna wnuczka, która do wieczora musi zebrać 600 dolarów, by nie wpaść w kłopoty. Wiecznie spłukana Elle wybiera się z Sage w podróż po znajomych, byłych znajomych, dawnych partnerach i partnerkach, przyjaciołach i byłych przyjaciołach, by zdobyć potrzebną sumę.
Można powiedzieć, że to typowy film niezależny - mamy bohaterów, którzy znaleźli się w konkretnej sytuacji życiowej i starają sobie z nią poradzić. Nie ma tutaj pędzącej akcji i głupich dowcipów. Humor wynika bardziej z sytuacji i postaci ekscentrycznej babci. Swoją drogą, to na pewno największy plus filmu - świetnie zagrana rola przez Lily Tomlin, zresztą dostała za nią nawet  nominację do Złotego Globu. Moim zdaniem zasłużona, bo to ona dźwigała ciężar filmu na swoich barkach i zrobiła to bardzo dobrze, charyzmatycznie i z werwą, której pozazdrościć jej mogą młodsze aktorki. Fabuła dotyka dość ważnych problemów (szczególnie dla Polek/Polaków, biorąc pod uwagę niedawny Czarny Protest). Pokazane zostało inne podejście do roli babci, tej współczesnej, która nadal zrobi wszystko dla swojej wnuczki, ale już środki, którymi chce do tego doprowadzić różnią się od znanego kanonu. Przyjemny film.

Moja ocena: 7/10

Amerykański splendor (2003) 

To jeden z tych filmów, które znajdują się na mojej liście na filmwebie, ale zupełnie nie pamiętam skąd się tam mogły wziąć.
Harvey Pekar pracuje w miejskim szpitalu. Kiedy jego przyjaciel odnosi sukces, ten postanawia napisać swoją własną serię komiksów. Jego prace opowiadają o smutnej monotonii codziennego życia, opartej na jego własnym życiu w Cleveland.
Włączyłam go zupełnie nieświadoma, więc najbardziej zaskoczył mnie fakt, że to film biograficzny. Trzeba przyznać, że para reżyserska miała naprawdę ciekawy pomysł na stworzenie tego obrazu. Wywiad z Harvey'em Pekarem jest takim wtrąceniem i uzupełnieniem fabularnej historii jego życia. W rolę twórcy komiksów wciela się Paul Giamatti i robi to rewelacyjnie. Naprawdę całym sobą odgrywa postać zgorzkniałego mężczyzny z problemami. Świetny jest również montaż i to, że co jakiś czas wtrącany zostaje fragment oryginalnego komiksu. Dzięki temu możemy poznać talent, na którego punkcie oszaleli amerykańscy fani komiksów. Humor jest tutaj dość specyficzny, można go określić jako trochę czarny i miejscami odstręczający, ale taki też jest prawdziwy Pekar. Dobrze było też zobaczyć fragmenty z jego wywiadów u Lettermana - zobaczyliśmy, że to naprawdę bardzo oryginalny gość! Polecam się zapoznać z tym filmem, przede wszystkim fanom komiksów.

Moja ocena: 7/10

Ave, Cezar! (2016)

Odkąd zobaczyłam zwiastun nowego filmu Coenów, wiedziałam, że muszę go obejrzeć. Stare Hollywood, kryminalna zagadka i nazwiska reżyserów to dla mnie wystarczający wabik!
W Hollywood trwają prace nad wielkim filmowym widowiskiem - "Ave, Cezar!" Do wielkiej produkcji zaangażowano setki statystów, kaskaderów, uznanych scenografów, słynnego reżysera i wielkie gwiazdy. Oraz jego - Bairda Whitlocka (George Clooney), supergwiazdę. Tyle, że Whitlock zostaje porwany... Producenci filmowi rwą włosy z głowy, całym zamieszaniem zaczyna się interesować plotkarska prasa.
Czasami bywa tak, że moja ocena kompletnie odbiega od średniej na filmwebie i tak jest w przypadku tego tytułu. Dzięki braciom Coen po raz kolejny w tym miesiącu mogłam przenieść się do starego Hollywood. Tym razem od strony bardziej satyrycznej, ale wciąż kolorowej i pełnej różnobarwnych postaci. Było kilka scen, które same w sobie zachwycały pomysłem i dialogami, jak przykładowo rozmowa producenta filmu o Chrystusie z przedstawicielami różnych religii. Mnie najbardziej kupiły momenty "zza kulis", gdzie pokazane było jak kręci się poszczególne sceny. Kiedy producenci zmuszają reżysera do zatrudnienia znanego aktora, który kompletnie nie nadaje się do danego gatunku filmu. Na dodatek ten tytuł to trochę taki misz masz, bo można znaleźć elementy komedii, kryminału oraz musicalu. Polecam jednak przede wszystkim fanom braci Coen i starego, dobrego Hollywood.

Moja ocena: 8/10

Deadpool (2016)

Tego superbohatera chyba nie muszę nikomu przedstawiać. W zeszłym roku zrobił niemałą furorę w polskich kinach, toteż musiałam sprawdzić co w nim takiego jest!
Wade Wilson (Ryan Reynolds) - niegdyś agent służb specjalnych, a obecnie najemnik - poddany zostaje nielegalnemu eksperymentowi, w wyniku którego nabywa niezwykłych mocy samouzdrawiania. Odtąd staje się znany jako "Deadpool" i wyposażony w nowe zdolności oraz czarne poczucie humoru wyrusza z misją wymierzenia sprawiedliwości człowiekowi, który niemal zniszczył mu życie.
Cały trik polega na tym, że Deadpool jest o wiele bardziej barwny od innych superbohaterów. Przede wszystkim dlatego, że trudno o nim mówić w ogóle w kontekście bohatera - czasami bliżej mu do złoczyńcy, który uważa, że przemoc jest odpowiedzią na większość konfliktów. I okazuje się, że to w tym filmie działa na jego korzyść. Czarny humor, często bardzo prostacki i wulgarny, idealnie pasuje do opowiadanej historii i postaci, zbudowanej przez Reynoldsa. Swoją drogą, należą mu się duże gratulacje, bo swojego bohatera zagrał śpiewająco. Lekko i z dystansem, a zarazem bardzo charyzmatycznie, aż przestaje dziwić jego nominacja do Złotego Globu za tę rolę. Ja akurat lubię oglądać filmy z uniwersum DC Comics i Marvela, a jeżeli jest on na dodatek tak oryginalny i odbiegający klimatem od reszty - zostaję kupiona. Na pewno obejrzę kontynuację !

Moja ocena: 8/10

Księżniczka Kaguya (2013)

To był pierwszy film obejrzany przeze mnie w tym roku i ma szansę na znalezienie się w gronie najlepszych 2017!
Starzejący się zbieracz bambusu w jednej z łodyg rośliny znajduje malutką dziewczynkę. Bierze ją za księżniczkę zesłaną mu przez niebiosa jako błogosławieństwo. Wraz z żoną wychowują ją jak własną córkę. Z czasem dziewczynka wyrasta na piękną kobietę. Otoczona mnóstwem adoratorów konsekwentnie odrzuca wszystkie propozycje zaręczyn. A najbardziej zdeterminowanym kandydatom wyznacza niemożliwe do spełnienia zadania. Pewnego dnia w księżniczce Kaguya zakochuje się sam cesarz...
Wystarczyło jakieś dziesięć minut tej animacji, żebym poczuła, że to coś naprawdę wyjątkowego. Bardzo oryginalna kreska, z pastelowymi kolorami, a wiele ujęć nadałoby się równie dobrze na piękny, akwarelowy obraz. Na dodatek historia jest przepiękna i niebanalna - co jakiś czas byłam zaskoczona, w którą stronę zakręci fabuła. Uwielbiam też te wstawki, w których zmieniany jest sposób rysowania, jak w gifie powyżej. Nadawało to dynamiczności danym ujęciom i wzbudzało większe emocje. Co więcej, ta bajka jest po prostu wzruszającą historią o poszukiwaniu miłości, wbrew przeciwnościom. Cudownie zbudowane relacje w rodzinie i z przyjaciółmi. Zresztą, nie ma co opowiadać i się rozwodzić nad szczegółami - tę animację po prostu musicie zobaczyć!

Moja ocena: 9/10



Oprócz tego obejrzałam:
  •  Listy do M. 2 (2015) - jeżeli chodzi o tego typu polskie filmy, to nie jest to zła pozycja. Kilka wątków bardzo mi się podobało, całość jednak psuł nowy, w którym pojawiła się m.in. Żmuda-Trzebiotowska. Do obejrzenia, ale bez szału.
  • Rozegraj to na luzie (2014) - to była taka zwykła komedia romantyczna, która chwilami przynudzała, ale przyjemnie się ją oglądało. A wszystko dzięki oryginalnym wstawkom - jako że bohater był scenopisarzem, to przewijały się etiudy z różnych gatunków filmowych. 
  • Zakazane piosenki (1946) - czyli pierwszy polski film, który powstał po wojnie. Dla zagorzałych kinomanów, pozycja obowiązkowa! Ja oglądałam trochę na raty, przez co się nie wczułam za bardzo, ale i tak wspominam pozytywnie. No i młoda Szaflarska była tak pełna charyzmy jak ta, którą znamy teraz!
  • na koniec, oczywiście La La Land (2016), o którym już mówiłam TUTAJ.

A Wy, co obejrzeliście? :)

Szukaj w tym blogu

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka